Nie wiadomo, kiedy nastąpi trwały wzrost ruchu morskiego Morzem Czerwonym
Sądząc po skuteczności, działania okrętów wojennych międzynarodowych sił morskich na Morzu Czerwonym i w Zatoce Adeńskiej w celu ochrony statków handlowych przed atakami jemeńskim rebeliantów Huti można oceniać kontrowersyjnie. Negatywnie, bo nie doprowadziły do przywrócenia normalnego ruchu morskiego tym szlakiem. Pozytywnie, bo nie ma eskalacji działań napastników. Dzięki temu część towarów w transporcie między Azją a Europą towarów nadal odbywa się tą najkrótszą drogą. Ataki Huti są już notowane pojedynczo w skali tygodnia.
W efekcie handel morski nie zamarł, mimo zagrożenia. Chociaż dłuższa trasa jest droższa, to jednak w przeliczeniu na jednostkę towaru konsumenci płacą nieznacznie drożej. Transport morski dowiódł kolejny raz, że jest niezwykle wydajny, a zatem tani. Stawki frachtu ustabilizowały się, ponieważ firmy żeglugowe przyzwyczaiły się do „nowej normalności”.
Z kolei w ocenie dr Dirka Siebelsa, starszego analityka w duńskiej firmie zajmującej się wywiadem bezpieczeństwa – Risk Intelligence, marynarki wojenne były w stanie pokazać swoje możliwości w kontekście operacyjnym. Sukces na poziomie taktycznym znacznie różni się jednak od poziomu strategicznego. Ten zakładałby powrót do normalnego poziomu ruchu handlowego na Morzu Czerwonym. Problem w tym, że wymaga to głównie działań na płaszczyźnie dyplomatycznej, a proces ten destabilizują nadal niektóre państwa mające bezpośredni lub pośredni wpływ na działania Huti. Nie da się więc przewidzieć, kiedy nastąpi trwały wzrost ruchu morskiego Morzem Czerwonym i Kanałem Sueskim.
Pojedyncze ataki
Jednym z ostatnich zanotowanych ataków Huti była próba ostrzelania 19 bm. tankowca pływającego pod banderą panamską, należącego do armatora greckiego. A jak poinformowała firma konsultingowa Ambrey zajmująca się bezpieczeństwem morskim, 23 bm. otrzymała zgłoszenie kapitanów dwu statków, nie wymienionych z nazwy, o atakach rakietowych. Znajdowały się one 68 mil morskich na południowy zachód od jemeńskiego miasta portowego Al-Hudajda oraz ok. 33 mil na południe od Mokha. W drugim przypadku pocisk uderzył w wodę 300 metrów za rufą statku.
Patrz: Huti nasilają ataki i działają poza Morzem Czerwonym
Ryzyko skalkulowane?
W porównaniu z początkiem grudnia, znacznie spadła liczba statków handlowych przepływających przez cieśninę Bab el Mandab. Większość dużych przewoźników kontenerowych skierowała statki wokół Przylądka Dobrej Nadziei, zarówno w obawie przed możliwą ich utratą oraz ładunku, jak i droższymi ubezpieczeniami. Ale nie wszyscy.
W innych segmentach transportu, zwłaszcza na rynku masowców i tankowców, koncentracja jest znacznie mniejsza niż w branży kontenerowej. W związku z tym wiele przedsiębiorstw różnej wielkości kalkulując poziom ryzyka i zysków, decyduje się jednak na pływanie przez Morze Czerwone. W efekcie dane dotyczące ruchu są stosunkowo stabilne. Od połowy stycznia wahają się między 40 a 50 proc. tranzytów przez Bab el Mandab, w porównaniu z tym samym okresem ub.r.
Ocena operacji okrętów wojennych
Operacje międzynarodowych sił morskich na Morzu Czerwonym i w Zatoce Adeńskiej są utrudnione z powodu różnych niedociągnięć, ocenia cytowany ekspert duński. Na poziomie taktycznym i operacyjnym problemy dotyczyły niedoborów amunicji, braku koordynacji między państwami sojuszniczymi, a także braków w wyposażeniu. Taki był skutek rozpoczęcia operacji pod presją czasu, na przygotowanie i zaplanowanie przeciwdziałania.
Co więcej, współpraca między siłami morskimi a żeglugą handlową jest ograniczona i często zagmatwana w realizacji. Np. aż 80 proc. statków handlowych, które stały się celem ataków Huti, nie miało wyłączonego systemu identyfikacji AIS, pomimo zaleceń marynarki, by to zrobić. Pomimo tych negatywnych doniesień medialnych, siły morskie mogą również wskazywać na dużą liczbę przechwyconych pocisków i dronów, a także a także idące w dziesiątki eskorty statków handlowych. „Nierozsądne byłoby jednak oczekiwanie braku błędów i problemów. Jednocześnie wątpliwe jest co najmniej, czy obecne operacje morskie mogą odnieść sukces na poziomie strategicznym” – podkreśla Dirk Siebels.
Miesza się polityka
Politycy stanęli też przed dylematem, jak odpowiedzieć militarnie na ataki Huti? Czy operacje wojskowe powinny mieć charakter czysto defensywny, czy także ofensywny? Czy uderzenia na cele Huti doprowadzą do kolejnej eskalacji na Bliskim Wschodzie? Nadal nie ma ostatecznego porozumienia co do odpowiedzi na te i pokrewne pytania. Rząd USA rozpoczął operację Prosperity Guardian już w grudniu, wpierw o charakterze obronnym, w lutym także atakując naziemne obiekty infrastruktury Huti.
Pomimo wielonarodowego charakteru, takie kraje regionu, żywotnie zainteresowane w szybkim zakończeniu ataków, jak Egipt czy Arabia Saudyjska nie były skłonne do wniesienia wkładu. Z kolei tylko kilka krajów europejskich zdecydowało się nie uczestniczyć w operacji kierowanej przez USA i ostatecznie zgodziło się na operację Aspides, rozpoczętą w lutym – z bardziej rygorystycznym naciskiem na obronę. W efekcie, były dwa centra dowodzenia w tym samym regionie: MSCHOA i UKMTO.
Konkluzja
Misje morskie sprzymierzonych mogą być wartościowymi operacjami, szczególnie z perspektywy marynarzy, którzy rzadko mają wybór, czy chcą przepłynąć przez Morze Czerwone, stwierdza ekspert. Jednak wiele dotychczasowych operacji wojskowych koncentrowało się taktycznie na codziennych operacjach, a znacznie mniej na wpływaniu na długoterminowe perspektywy. Liczba eskortowanych statków została uznana za sukces. Ale wiele z tych statków prawdopodobnie i tak by przepłynęło Morzem Czerwonym.
Jest bardzo prawdopodobne, że konieczna byłaby długofalowa misja wojskowa w regionie, aby znacząco zmniejszyć zagrożenie ze strony Huti. Ale czy możliwe byłoby sprawdzenie, czy zagrożenie dla statków handlowych zostało wystarczająco zmniejszone? Obecni nie da się przewidzieć, kiedy nastąpi trwały wzrost ruchu morskiego Morzem Czerwonym. Taki wzrost będzie jednak najprawdopodobniej podyktowany względami komercyjnymi, a nie obecnością okrętów wojennych.
„Fregaty i niszczyciele mogą być uspokajające dla marynarzy, ale nie są w stanie przechwycić każdego nadlatującego pocisku lub drona. Co ważniejsze, obecny poziom operacji morskich nie jest możliwy do utrzymania w dłuższej perspektywie. Potrzebne są inne rozwiązania, aby zaradzić temu zagrożeniu”, konkluduje Dirk Siebels. Jego cytaty i wypowiedzi opublikował portal MaritimeExecutive.