UE wobec ataków Huti: zamiast akcji militarnych, dyplomacja?
Unia Europejska chce interweniować na Morzu Czerwonym, by zapobiec w przyszłości atakom na statki handlowe, wynika w komunikatu prasowego po posiedzeniu ministrów spraw zagranicznych UE. Jednak nie ma jeszcze jasnego przekazu: w jakiej formie i w jakim zakresie Unia dołączy do interwencji zbrojnych, przeprowadzanych przez marynarki wojenne USA i Wielkiej Brytanii. Z komentarzy ekspertów wynika natomiast, że same działania militarne nie rozwiążą problemu, tj. przywrócenia swobodnej i bezpiecznej żeglugi handlowej w kierunku Kanału Sueskiego.
Polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych odradza „wszelkie podróże morskie w rejonie Morza Czerwonego, Zatoki Adeńskiej, Cieśniny Bab al-Mandab i wybrzeża Somalii”. „Wzywamy żeglarzy do powstrzymania się od rejsów rekreacyjnych lub udziału w rejsach handlowych w charakterze członka załogi, zaś armatorów do rozważenia możliwości zmiany tras żeglugowych”, głosi komunikat prasowy MSZ.
Posiedzenie szefów spraw zagranicznych
W poniedziałek (22 bm.) w Brukseli odbyło się posiedzenie Rady ds. Zagranicznych UE.Głównymi tematami były: agresja Rosji wobec Ukrainy oraz sytuacja w regionie Bliskiego Wschodu. W tej drugiej kwestii omawiano m.in. sposoby rozwiązania konfliktu Izrael z Palestyńczykami w strefie Gazy oraz sprawę „utrzymującego się napięcia na Morzu Czerwonym”, jak informuje KE, czyli ataków ugrupowań jemeńskich Huti na statki handlowe. Z enigmatycznych informacji wynika, że szefowie dyplomacji państw UE porozumieli się co do ustanowienia nowej misji morskiej. Ma ona na celu „ochronę statków, jak również europejskich interesów handlowych na strategicznie ważnym Morzu Czerwonym”.
Akcja zbrojna
Niektóre media podały do wiadomości, powołując się na wewnętrzny dokument UE, że Europejska Służba Działań Zewnętrznych (służba dyplomatyczna UE) zaproponowała wysłanie w tamten rejon co najmniej trzech okrętów. Preferowaną opcją jest poszerzenie operacji wojskowej „Agenor”, kierowanej przez Francję, która monitoruje pobliską cieśninę Ormuz, poinformowała rozgłośnia Deutsche Welle. Osiem krajów UE wspiera już tę operację, która jest częścią szerszej misji morskiej chroniącej transport w cieśninie Ormuz (EMASoH).
Według agencji Reuters, włoski minister spraw zagranicznych Antonio Tajani zaproponował 17 bm., by rozszerzyć operację misji unijnej „Agenor” na wody Morza Czerwonego. „Jestem przekonany, że nawet Europejska Służba Działań Zewnętrznych przychyla się do tej hipotezy” – cytował jego wypowiedź Reuters. Tego samego dnia holenderska minister obrony Kajsa Ollongren powiedziała krajowym mediom, że Holandia udostępni do dyspozycji misji UE swoją fregatę. „Nadal się nad tym zastanawiamy, będziemy o tym także rozmawiać z niższą izbą parlamentu” – zastrzegła w wypowiedzi dla kanału informacyjnego BNR. A w połowie stycznia władze Niemiec poinformowały, że skierują do działań na Morzu Czerwonym fregatę wielozadaniową Hessen. Pomoc zaoferowała też Dania. Jak ocenia Reuters, rozszerzona misja Agenor” powinna być gotowa do 19 lutego.
Obiekcje
„Istnieje jednak duże ryzyko, że próba odstraszenia rebeliantów Huti, atakujących statki, może doprowadzić do niebezpiecznej eskalacji, UE powinna zatem postępować ostrożnie” – komentuje rozgłośnia DW, opierając się na opiniach ekspertów. Niektóre państwa unijne, przede wszystkim Hiszpania, odrzuciły propozycje USA wspólnej interwencji. Część państw członkowskich obawia się, że sytuacja w i tak już wyjątkowo niestabilnym regionie może niebezpiecznie eskalować. Chociaż decyzja o europejskich misjach wojskowych musi być podejmowana jednomyślnie, poszczególne państwa członkowskie mogą podjąć decyzję odmowną.
Według Nathalie Tocci, szefowej włoskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych (IAI), wysyłanie okrętów przez UE nie tylko niesie ze sobą potencjał dalszej eskalacji, w tym odwetowe ataki na nie Huti. „Chodzi o okręty wojenne, które są gotowe do ostrzeliwania. Niekoniecznie muszą to być ataki na jemeńską ziemię, ale z pewnością na wszystko, co się pojawi. To zupełnie inna sprawa niż misja obserwacyjna „Agenor” – wyjaśnia ekspertka.
Ryzyko… reputacji
Jak podkreśla DW omawiając opinię, zagrożenia dla UE nie mają wyłącznie charakteru praktycznego. Zagrażają także jej reputacji. Z jednej strony istnieje ryzyko, że jakiś unijny statek zostanie zaatakowany i sytuacja ulegnie eskalacji. Z drugiej UE ryzykuje, że jej misja nie będzie miała realnego wpływu, a jej wizerunek ulegnie osłabieniu.
Ekspertka IAI zwraca uwagę, że w Jemenie od 2015 r. trwają walki o władzę, obecny rząd wspierały wojska Arabii Saudyjskiej, m.in. bombardując pozycje Huti. Jednak nie osłabiło to ich potencjału militarnego. „Dlaczego więc wierzymy, że misja morska, która powinna mieć charakter defensywny, a nie ofensywny, będzie mieć jakiekolwiek działanie odstraszające?” – stawia retoryczne pytanie Nathalie Tocci. Jej zdaniem, UE reaguje wyłącznie z potrzeby „zrobienia czegoś”, zamiast postawić sobie pytanie, co może osiągnąć.
Innego zdania jest Camille Lons, analityczka Europejskiej Rady Spraw Zagranicznych (ECFR). Pomimo swoich ważnych interesów handlowych, UE po atakach Huti oddała stery rozwiązywania problemu w inne ręce. Co istotne, „blok europejski nie stanął jednomyślnie po stronie USA”, podejmującej walkę z Huti. Dlatego ważna jest swego rodzaju demonstracja siły.
Jak rozwiązać problem?
Analitycy zgadzają się, że źródła kryzysu w żegludze Morzem Czerwonym leżą w konflikcie w strefie Gazy. Każdej akcji Huti towarzyszy PR, że to forma solidaryzowania się z Palestyńczykami, zatem ataki są wymierzone przeciwko statkom Izraela lub interweniującym okrętom. Ocenia się zatem, że nie tyle rozejm, co forma dłuższej umowy pokojowej w sprawie przyszłości Gazy – otworzyło by drogę do „reakcji dyplomatycznych”, także w Jemenie i w tamtym rejonie. Na razie nie ma terminów realizacji pierwszego celu.