W niepamięć odchodzą w logistyce stabilność i przewidywalność
Stabilizacja na rynku transportu multimodalnego nie zostanie szybko osiągnięta. Musimy się przygotować na to, że świat logistyki zmienił się bezpowrotnie, w tym szczególnie w niepamięć odchodzą stabilność i przewidywalność – mówi Przemysław Komar, dyrektor frachtu morskiego w Rohlig Suus Logistics.

Co się zmieniło w I półroczu br., po dwóch trudnych latach pandemii (2020-21), na rynku transportu intermodalnego?
– Jego sytuacja rynkowa była inna niż w poprzednich dwóch latach, co nie oznacza, że łatwiejsza. Po prostu, inne sprawy stały się wyzwaniem.
Jakie?
– Choć transport morski uporał się wreszcie z brakiem pustych kontenerów i miejsca na statkach, to jednak bardzo urosła kongestia w portach. Występowała ona już w ub.r. w portach Stanów Zjednoczonych, Australii czy na Dalekim Wschodzie, ale ten problem przeniósł się w tym roku także np. do Europy. Doświadczamy tego bezpośrednio, bowiem kontenery z ładunkami długo czekają na statkach na wejście do portów zachodnioeuropejskich.
Jak długo?
– To zależy. Okres ten jednak nie jest już liczony w dniach, lecz w tygodniach. Stało się też coś nowego w logistyce – brakuje dziś przewidywalności. Często słyszę od klientów, ale i dostawców, że brakuje im pewności – nie tylko po stronie popytowej, co jest zjawiskiem rynkowym, ale także po stronie podaży usług. Nie wiemy, czy kontener dotrze do nas z opóźnieniem, czy nie.
Nie wystarcza już nawet asekuracja części klientów, którzy kilkudniowe opóźnienia wkalkulowują w działalność. Skonsumuje to np. opóźnienie kontenera w porcie załadunku czy zator w porcie przeładunkowym na Dalekim Wschodzie, a później dokłada się opóźnienie statku i jego oczekiwanie na rozładunek w portach Europy Zachodniej. Co więcej, występują również problemy z terminowością transportu na lądzie, gdyż brakuje kierowców, a kolej ma problemy z nagłym transportem węgla, czy towarów z i do Ukrainy.
Jest szansa, że te problemy zostaną rozwiązane do końca br.?
– Bardzo trudno odpowiedzieć na to pytanie. W mojej ocenie, stabilizacja nie zostanie osiągnięta do końca grudnia. Żyjemy w świecie, gdzie mamy za granicą wojnę i rośnie niebezpieczeństwo eskalacji w innych częściach świata. Wojna w Ukrainie dodała nowe niepewności. Gdy część armatorów morskich podjęła decyzję, że nie będą pływać do portów rosyjskiego agresora, część kontenerów adresowanych do Rosji była już na statkach, trzeba było je rozładować w innych portach. Najczęściej były to porty przeładunkowe Morza Północnego. Te kontenery bardzo trudno teraz włączyć w łańcuch logistyczny, więc kongestia na terminalach portowych została wzmocniona. Musimy się przygotować na to, że świat logistyki zmienił się na wiele lat. Tempo zmian na rynku, niestandardowych i nietypowych wydarzeń, których jest tak dużo i tak często występują, że świat stabilności odchodzi w niepamięć.
Czy te nowe problemy obnażyły niewydolność infrastruktury kolejowej, nie tylko w Polsce, ale np. w Niemczech?
– Nie sądzę. Do czasu wojny w Ukrainie infrastruktura ta na ogół dobrze funkcjonowała. Oczywiście, tam gdzie trwały roboty torowe występowały ograniczenia i plan dostaw się zmieniał. Ruch kontenerów pomiędzy portami a terminalami śródlądowymi był jednak dosyć płynny i przewidywalny. Natomiast tegoroczne zakłócenia w transporcie lądowym wynikają bezpośrednio i pośrednio z wojny. Mają związek z pewnymi decyzjami rządowymi, skądinąd słusznymi, gdy chodzi o logistyczną pomoc Ukrainie. Bardziej kontrowersyjny wydaje się wątek transportu węgla z polskich portów. Priorytet w jego przewozach nadano spółkom z państwowym kapitałem – odbywa się to kosztem stabilności intermodalnego transportu kontenerów. W efekcie nasi dostawcy nie wiedzą, czy w przyszłym tygodniu będą mogli nadać dwa, pięć, a może tylko jeden pociąg kontenerowy w relacji z i do portu.